Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi roofoos z miasteczka Skierniewice. Mam przejechane 8694.40 kilometrów w tym 1429.50 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.81 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 2400 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy roofoos.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2011

Dystans całkowity:300.00 km (w terenie 96.00 km; 32.00%)
Czas w ruchu:13:16
Średnia prędkość:22.61 km/h
Maksymalna prędkość:48.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:186 (96 %)
Maks. tętno średnie:161 (83 %)
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:50.00 km i 2h 12m
Więcej statystyk
  • DST 51.00km
  • Czas 02:05
  • VAVG 24.48km/h
  • VMAX 41.00km/h
  • HRmax 186 ( 96%)
  • HRavg 157 ( 81%)
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kwasowiec w duecie :]

Niedziela, 31 lipca 2011 · dodano: 31.07.2011 | Komentarze 2

Mała rogrzewka okrężną drogą, pętelka szosomanii z Exarem i powrót też okrężnicą :)
Dziś noga watowata na podjazdach, ale trochę tempo na owych trzymaliśmy.
52/40/33


Kategoria t2011


  • DST 38.00km
  • Czas 01:25
  • VAVG 26.82km/h
  • VMAX 39.00km/h
  • HRmax 186 ( 96%)
  • HRavg 158 ( 81%)
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

po dłuuuuugiej przerwie

Wtorek, 26 lipca 2011 · dodano: 26.07.2011 | Komentarze 2

Szoska mocno wieczorową porą. Ride for fun - bez celu, bez napinki, aczkolwiek "momenty były" ;P
34/20/31


Kategoria t2011


  • DST 68.00km
  • Teren 68.00km
  • Czas 04:12
  • VAVG 16.19km/h
  • VMAX 48.00km/h
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

Mazovia MTB - Szydłowiec

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 22

Sobota
Tradycyjnie, rejsing-brada wpada zrzucić towares, aby niedziela poszła sprawnie. Pitu pitu, Mr Epic wjeżdża do boksu i tyle. Swoją drogą patrzę na tę piękną maszynę i za każdym razem zachwycam się jej wykonaniem. Tam nawet spaw, który jakoś nie jest nawet ładnie wykonany, jest jakoś tak polakierowany, że robi wrażenie. Fura ma pazur i nie ma chuja we wsi, który by odważył się stwierdzić, że jest inaczej. Zaraz potem poklepuję moją rakietę - żeby nie było scen zazdrości - może nie jest lepsza, ale jutro jak dobrze pójdzie - nie będzie czuła się gorsza... ]:->
A przecież bywało różnie w tym naszym duecie...

Niedziela
Otwieram oko, śniadanko, zestawiam sprzęcior pod furteczkę i gotowy... no prawie, ale nie ma stresu, bo wszystko tak przygotowane, że nawet jak gringo zadzwoni i zastanie mnie wiadomo-gdzie robiącego wiadomo-co, to nim powie "placek z jagodami" ja będę już czekał na ałtsajdzie :)

Pakujemy się i śmigamy po zajączka.
Pakujemy Zajączka i lecimy NA BERLIN!!
Pakujemy Berlin... dobra dobra... wystarczy...

W aucie śmiechy i płacz. Łzy się leją, my się toczymy, pogoda cacy - to nie może się skończyć źle, o ile się w ogóle zacznie bo i zamiana rowerów na kajaki przeturlała się po wypalonych umysłach :)
Docieramy, standard prosidżer - każdy ma inny rytuał, jeszcze tylko błysnąć białą opalenizną pośladów przy wymianie gatków wśród szerokiego grona kolarzy i klarzówek i można skiknąć na rozgrzewkę. Z tej w miarę szybko wracamy, nadchodzi wyczepista czarna chmura, w efekcie burza, błyskawice i solidny deszczyk. Rozgrzewkę przenosimy do auta - mówią, że sauna dobrze robi sportowcom :DDD

Nic, czas relaksu mija, czas dupsko zmoczyć i schłodzić. Przestaje padać, ale to tak na zachętę. Krótkie oczekiwanie w sektorze, mały czit-czat, trochę śmiechu 3..2..1 i napierdalamy!! A razem z nami, napierdala deszcz - oberwanie chyba chmury. Nie wiem, nie miałem okularów na nosie to nie widziałem nic, poza kołem przede mną. Przez chwilę tylko obserwuję licznik - 40-42-44km/h! Kiedy ja spoważnieję?? Przecież zaraz będę jechał 4km/h... jak się tak spompuję na starcie... Niektórzy nie mądrzeją nigdy :/

Docieramy do pierwszej sekcji wodnej. Jazda długo nie trwała, a szkoda, bo czułem się doskonale po tym dociskaniu. Przede mną Zajączek, walczy z prawej, ja z lewej, pyta czy lepiej, "a se zobacz, proszę bardzo" i go puszczam. Chyba nie, bo tak długo za nim jeszcze się nigdy nie utrzymywałem. No dobra, swoje mamy za sobą, czas na marsz. Skok na lewo, skok na prawo, jest siła to się czasem biegnie nawet.

Trwało to nie wiem ile, bo chyba się zdrzemnąłem idąc, ale zaczynamy jechać. No i powoli powoli, rozpalamy ogień w piecach ponownie. Jedzie mi się słabo, fizycznie klasa, ale psychika już "ma dziś wolne". Niestety, urlop dopiero od jutra, więc dziś się musisz droga pani nawrócić na właściwe tory i nie próbuj negocjować!
Za chwilę podjazd, trochę z buta ale to pryszcz, przy poprzednich kilku kilometrach w błocie i wodzie do jaj - tak tak, wpadłem to wiem co mówię! i brniemy pod górkę.

Trasa generalnie z gatunku ciężkich. Troszkę asfaltu głównie pod górkę, troszkę po polach, reszta to las. Góry nie są wysokie ale nawet jakby było sucho i twardo, człowiek by się ugotował kręcąc solidnie.

Pierwszy bufet. Woda do picia, banan (i później jak się okazuje baton, którego nie zauważyłem, że wziąłem - szacun nie??) i kręcimy dalej. Słonko znów świeci ale teraz już się chyba nikt nie cieszy, bo sauna na drodze. Więc się chowa ponownie na jakiś czas... ufff

Na jednym ze zjazdów, śmigam za gościem. Zerka nerwowo, mówię - jedź swoje, tu nie wyprzedzam. Ostry zakręt w prawo, u mnie za późne dohamowanie i.. lewdwie wyprowadzam rower na właściwy tor. Jest to dokładnie TO SAMO MIEJSCE, na którym w ub. roku, myślałem, że kończę Szydłowiec. Wtedy ucierpiał kask, biodro i plecy oraz do kompletu dostałem kapcia ale jechałem dalej - ukończyłem. W tym roku fart - roofoos jedzie dalej bez upadku i awarii :)

Tym samym wskakujemy na rowerostradę. Tu widzę, że nie jest ze mną jeszce źle - daję zmiany, prędkość znaczna. Jest klasa.

Zjazd strumykiem - niezapomniana frajda. W ubiegłym roku ledwie się telepałem obolały, w tym... dałem z siebie wszystko, co niekoniecznie oznacza mądre, a już napewno przemyślane ruchy, ale poszło bezstresowo i sprawnie :D

Na wzmiankę zasługuje drugi bufet. A jakże. A właściwie to co się działo za nim. W skrócie - kurestwo. No Panie Z. - pogoda to nie była aż tak wredna żeby zamienić nawet piaszczysty przejazd w coś takiego. POTOP. W efekcie, całą wieczność kitowaliśmy z buta. Pod górkę. Czy tego nie dało się objechać inaczej?? Dało, tylko jak się coś robi na ostatnią chwilę to później lepiej rzucić przed startem wskazówkę mistrza "lepiej zejść z roweru". Co w tym fajnego było? Ekstremalne doznania? No way!! Wkurwienie to max co można było z siebie wykrzesać. Na szczęście nie deptałem sam - śmiechu na "podjeździe" co niemiara. Każdy w duchu bluźni, ale fason trzeba trzymać :D Różne żarty o skali trudności 6, słabej psychice tych przed nami, zachęcające "Wsiadaj, ciiiśniiij" i innych :D Nie kojarzę numerów ale DZIĘKI PANOWIE - podchodzenie z Wami to prawdziwa przyjemność :D Niemniej nie po to żeśmy tu (tam) więc rzucam- dobra, wsiadamy! Ktoś wtóruje- na koń!! Poszło, napierdalamy (ze 4km/h) nadal pod tę jebaną góreczkę, ale daje się jechać więc jest klasa, a i zaraz płasko się robi więc oprócz tego, że buty ważą 2kg - KAŻDY - to już nie chcę tego pamiętać.

Różnymi mniej i bardziej ciekawymi zakątkami tego pięknego kraju docieramy do ostatniego chyba asfaltu. Pytam grzecznie jednego kolegi czy mogę mu powieźć się na kole, bo nie mogę wrzucić blatu więc moje zmiany będą - delikatnie mówiąc - chuja warte. On na to- wskakuj. Ciśniemy, wszystko ok 40tki. Szkoda mi go trochę bo widzę, że idzie na twardo, więc daję jednak zmianę, ale co to za zmiana ze 200m bo przecież zaraz bym wystartował w kosmos taka kadencja... i znów kolega pojawia się na czele dwuosobowego peletonu. Do czasu. Wyprzedza nas trójka chartów. Staramy się za nimi skoczyć ale gdzie tam- idą za mocno. Jednak Za kilka metrów - cud, a nawet dwa. 1. wrzucam blat! Fuck yeah!! Drugi, daję zmianę i dospawuję do trójki drombo. Na początku myślałem, że co pewien czas każdy daje zmianę, ale nie. Zaczynają skakać, to jeden to drugi - wszyscy wiedzą, że soon kreska więc urywamy kogo się da. No i tak sobie skacząc (podobało mi się zajebiście - Vmax 46km/h na prostej) docieramy do lasu. Tam mostek nad rzeczką. Że ten gość wpadł na pomysł przejechać?????? Deski węższe niż opona, dziury szersze niż gościu. Więc jak pierdolnał to pewnie wszystkie łosie z lasu uciekły. Ludzie, jak on zawisł na rowerze!!! Z jednej strony martwimy się "nic Ci nie jest??" i staramy się pomóc, ale z drugiej, no śmiech na sali. Co za kamikadze!!! A jakie lądowanie :)))) Wyskakujemy z tego singla, jeszcze przeskok przez strumyczek i... potop again. Nosz w kapsko...
Ale nie ma zmiłuj - teraz luz na trasie, pedałujemy. Więc jazda, podpórka, jazda, podpórka... i tak kilka kilometrów. Czekam tylko na skurcz jak na wyrok, bo to że jebnie mnie zaraz przy tych podpórkach to pewniak... Wyjeżdżamy z tego gówna, urwałem jednego z kozaków, mnie też urwali pozostali dwaj. Widzę ich ale no nie mogę ich dopaść. Za żadne skarby, ja padam, oni jadą, oni padają, ja jadę - dystans ciągle ten sam.

Właśnie - dystans. Na stronie mazovii - 58km, na bramie startowej 64km, na liczniku 62km - "a tu nagle oczom jego ukazał się las, a na drzewie tabliczka 5km" (do mety). O nieeeeeeeee. "Kurwa" to jedyny komentarz jaki wypowiedział chyba każdy z naszej małej grupki - przynajmniej jedyny jaki słyszałem. O mamo, no nic, pięć to pięć, a nie dwa. W pewnym momencie zaczynam kojarzyć odcinek (z rozgrzewki) i depczę już co sił w słabiuchnych nogach. Mijam dziewczynę (nie byle jaką - pod wieloma względami, również sportowymi ;), mijam jednego z gości, którego nie mogłem dojść na błocie kilka km wcześniej i finisz nad zalewem. Mocno poszedłem to i brawa nawet były solidniejsze :)) DzięX :)) Kreska po 04:12:06. Daje to 107 miejsce OPEN i 35 w M3. Życiówka! Do zwycięzcy cała wieczność ale na osłodę 3miejsce w sektorze 4tym, tuż za Zajączkiem, który dokłada mi 13min (tyle z nim przegrać to jak wygrać :D)

9 min po mnie wpada na metę Theli - kozak orientacyjny, z mego miasteczka. Znów nie było szans na bezpośrednie starcie, bo inny sektor, a w dodatku coś mu tam nowy łańcuch w nowym bajku nawywijał. Trzeba zaczekać do Skierniewickich harców na szosie (szykuj slicki mistrzu - POZDRO) ;)

Niestety i tym razem w naszych bliźniaczych potyczkach, Exar nie był w stanie stawić mi czoła. 34min straty to przepaść. Bywa. Może next time jego będzie na wierzchu, ale w tym sezonie już wie, że stawiam twarde (jak na nas) warunki i nie biorę jeńców więc do Skierniewic musi i wypocząć i ostro popracować - POZDRO AMIGO :)

Mazovia MTB - Szydłowiec zdobyty © roofoos

Crazy Sunday.. mówię Wam...


Kategoria z2011


  • DST 40.00km
  • Czas 01:28
  • VAVG 27.27km/h
  • VMAX 46.00km/h
  • HRmax 186 ( 96%)
  • HRavg 158 ( 81%)
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

wieczorny kwasowiec

Wtorek, 5 lipca 2011 · dodano: 05.07.2011 | Komentarze 0

Nieczęsto zdarza się śmignąć Kwasowiec startując z bazy 20:30 :)
Okazja wykorzystana!
34/20/34


Kategoria t2011


  • DST 61.00km
  • Czas 02:14
  • VAVG 27.31km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • HRmax 182 ( 94%)
  • HRavg 161 ( 83%)
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

tylko szoska

Niedziela, 3 lipca 2011 · dodano: 03.07.2011 | Komentarze 2

Podobnie jak wczoraj, długie gacie, długi rękaw i w drogę.
Mały kwasowiec x2, powrót na "mokrą włoszkę" ;)
36/39/59


Kategoria t2011


  • DST 42.00km
  • Teren 28.00km
  • Czas 01:52
  • VAVG 22.50km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt A4
  • Aktywność Jazda na rowerze

bpk i szoska

Sobota, 2 lipca 2011 · dodano: 03.07.2011 | Komentarze 0


Kategoria t2011